Opowiem Wam swoją historię. Dlaczego? Bo może ktoś, kiedyś to przeczyta i nie popełni tych samych błędów, które popełniłem ja. Może to tak trochę ku przestrodze? Bo znalazłem się na zakręcie swojego życia. Swojej miłości. Bo mając ją obok, każdego dnia sprawiałem jej cierpnie i ból. Ale może od początku. Poznałem miłość swojego życia w trudnym dla mnie momencie. Bo poznając ją, miałem na sobie ogromny życiowy bagaż i jeszcze większy bałagan w swoim życiu. Miałem żonę, z którą nic mnie już nie łączyło od wielu lat, poza dziećmi. Z którą byłem w umownej separacji. Od której się później wyprowadziłem.
Moja miłość…najpiękniejsza, najcudowniejsza kobieta na świecie. Kochana. Mój Aniołek. Moje dopełnienie. Kobieta, na którą patrzyłem godzinami jak zaczarowany. Od której nie mogłem oderwać wzroku. Pamiętam jak się poznaliśmy i jak zdobyłem jej numer telefonu. Przy całej ekipie z pracy. Może nie było to najmądrzejsze, ale chyba w ogóle na to wtedy nie patrzyłem. Patrzyłem tylko na nią. Na jej włosy, oczy, buzie, ramiona i każdą część jej boskiego ciała. Na jej przepiękny uśmiech. Boże, jak ona się uśmiecha. Gdy zamykam oczy widzę jej uśmiechniętą buzię. Będę ją widział do końca życia. Każdą wolną chwilę próbowałem spędzić albo na patrzeniu na nią, albo na przebywaniu obok niej. Ba, ja nawet tworzyłem więcej tych wolnych chwil, niż powinienem ich mieć, tylko po to, żeby patrzeć i być obok. Tak zaczęła się zradzać między nami miłość. Miłość, którą ciężko sobie wyobrazić. Bo takim uczuciem nie darzyłem wcześniej nikogo i miałem wrażenie, że to samo dostaje od niej.
Gdzie tu przestroga? Otóż tu, że owo wrażenie, nie było wrażeniem, tylko rzeczywistością. Tak, ona dawała mi ogromne pokłady miłości, a przy tym wszystkim miała anielską cierpliwość. Natomiast ja…no właśnie. Na początku byłem szczęśliwy. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Kochałem ją całym sobą. Tylko nagle, od pewnego momentu, mimo, że nadal kochałem ją coraz bardziej, przestałem jej tą miłość dawać. Tak, każdego dnia kocham ją bardziej niż wczoraj i trochę mniej niż jutro. Tylko samo kochanie nie wystarczy. Kiedy zaczął się ten katastrofalny moment? Kiedy nie umiałem poradzić sobie z własną psychiką i emocjami. Te emocje dotyczyły rozdarcia między nią, a dzieci. Nie wiedziałem jak mam zrobić to tak, żeby mieć i ją i dzieci. Tkwiłem w małżeństwie na papierze i w związku z moją ukochaną, z którą mieszkałem. A że starałem się być mimo wszystko dobrym ojcem, chciałem jak najwięcej czasu spędzać z dziećmi. Zaniedbując tym samym osobę, którą kocham nad życie. Ona była bardzo zapracowana, można powiedzieć, że praca wypełniała jej życie prawie od rana do wieczora. Tak jakoś wyszło. A ja głupi, myślałem, że to dobrze, bo kiedy ona była w pracy, ja mogłem być z dziećmi i nikt do nikogo nie miał pretensji. No tak, zapomniałem dodać, że dzieci nic nie wiedziały o ukochanej taty. Bo tata był kompletnym idiotą i na wszelkie możliwe sposoby tłumaczył sobie i innym, że tak będzie lepiej. Odwlekałem rozwód, bo co powiedzą dzieci? Z czasem sytuacja zaczynała robić się coraz bardziej napięta. Pojawiały się wzajemne pretensje w naszym związku. I chociaż były wzajemne i bardzo mnie denerwowały, to prawda jest taka, że to ja byłem temu winny. Wspomniałem już wyżej o Anielskiej cierpliwości. Tak, mój Aniołek miał taką cierpliwość. Pozwalał mi na wszystko, a ja czując się bardzo pewnie nie zważałem jakie niesie to za sobą konsekwencje. Z czasem nasze wzajemne pretensje( chociaż cały czas powstałe tylko i wyłącznie z mojej winy) stały się tak duże, iż zatoczyły koło. Ona miała pretensje do mnie, bo miała ku temu powody. Ja miałem pretensje do niej, bo ona miała do mnie. Tak, to bez sensu i z pewnością chore. Chore do tego stopnia, że w tym wszystkim ona była coraz mniej szczęśliwa. Bo jak można być szczęśliwym z facetem, który ukrywa ją przed całym światem. Przed rodziną, dziećmi, większością znajomych. Który co chwila twierdził, że już za chwilę się rozwiedzie, a mijał kolejny rok i tego nie robił, chociaż nic go nie trzymało przy żonie już od wielu lat wcześniej. Tak, kolejny rok. Nie miesiąc, czy dwa. Tylko rok. Tak minęły ponad dwa. I cały czas zastawiał się dziećmi. Tak, bo żaden podręcznik psychologii nie powie Ci, jak sobie z takimi sytuacjami radzić. Dopiero kiedy ich doświadczasz, okazuje się, że są zbyt skomplikowane, trudne, dołujące, nie do przejścia. Zafiksowałem się w swojej dziwnej ułomnej rzeczywistości. Coraz bardziej pogrążałem się w użalaniu nad sobą. Tak bardzo, że przestałem dbać o to, co najważniejsze. O miłość. Pretensje przerodziły się w kłótnie, z tych z kolei wynikało coraz więcej zaniedbań z mojej strony. Myślicie, że brak rozwodu i ukrywanie ukochanej przed światem, to moje jedyne błędy. Nie. W końcu tak się zafiksowałem, że nawet w czasie, kiedy powinienem być z nią, nie byłem. Spóźniałem się po nią do pracy, kiedy miałem ją z niej odbierać. Nasze wspólne pasje i cele odeszły na bok. Wspólne ćwiczenia odeszły w odstawkę, bo ja nigdy nie miałem czasu, później już chyba nawet ochoty. Zgubiłem się totalnie, przestałem zauważać cokolwiek. I z wszystkiego robiłem problem. Ona nadal była cierpliwa. W końcu to mój Aniołek. Raz było gorzej, później znowu lepiej i tak to się jakoś wahało, chociaż raczej była to równia pochyła w dół, którą sam stworzyłem. Ona była kochana. Dawała mi całą siebie. I cierpliwie czekała. A ja zapominałem o coraz to większej liczbie rzeczy. Dostałem od niej prezent, na którym wygrawerowane było pewne zdanie. Zdanie, które było dla mnie jednym z najważniejszych zdań w życiu, gdy myślałem o niej. Ona o tym wiedziała. Skąd? Słuchała mnie. Stąd taki prezent. Kiedy się lekko zepsuł i wymagał drobnej naprawy, żeby znowu można było go używać, to ja nosiłem go ze sobą w saszetce, zamiast dumnie na ręku i codziennie miałem nie po drodze, żeby oddać go do naprawy. Zapyta ktoś ile to trwało. Myślę, że z rok. Poprosiła, żebym wymienił jej baterię w zegarku. Oczywiście powiedziałem jej, ze to zrobię. Nosiłem zegarek w saszetce, codziennie przy sobie. I tak kilka miesięcy. Dostałem od niej koszulkę. Podczas przeprowadzki spakowałem ją do pudełka, które trafiło z częścią rzeczy do pewnego garażu. Miało być tylko przejściowo. Pytała, prosiła, żebym ją znalazł. Żebym ją nosił. Mówiła, że mam to w dupie. Ja odpowiadałem, że nie mam i że poszukam. Szukałem rok i nie znalazłem. Prawda jest taka, że nie miałem tego w dupie, ale zachowywałem się tak, jakbym miał. Zawsze znajdując jakieś wytłumaczenie. Dała mi buty, zajebiste, nigdy takich nie miałem. Moje śliczne, spersonalizowane. Miałem je na nogach raz. Chociaż to akurat już wynikało z innego powodu. Jakoś było mi ich szkoda. Później były różne rozmowy. Na temat marzeń, pomysłów. Czepiałem się chyba każdej. Byłem okropny. Ona bardzo chce psa, a ja powiedziałem, że nie i koniec. Że nie będę z nim wychodził i takie tam. I najważniejsze, Ona chce w przyszłości mieć dzieci. Ja powiedziałem jej, że nie już ich więcej nie chce. Bo byłem pierdolnięty. Bo miałem już wszystkiego dosyć i coraz bardziej się nad sobą użalałem. Dużo by jeszcze opowiadać o tym, że to ona myślała o zakupach, ja nie. O tym, że ona myślała o wszystkim, co dotyczy nas, a ja tylko o tym, jak bardzo ją kocham i myślałem, ze to wystarczy.
W pewnym momencie powiedziała, że nie jest już ze mną szczęśliwa. Że nie czuje już tego co przedtem. Ale nadal w to wierzyła. Nadal miała swoją cierpliwość. Nadal dawała sygnały, że w każdej chwili mogę coś zrobić i to wszystko zmienić. Nie robiłem nic. I żeby była jasność, to że tego nie robiłem, nie wynikało z mojego lenistwa, z tego, że jestem ostatnim kretynem i palantem. Ja bardzo i to przez cały czas chciałem z nią być. Owszem, byłem kretynem i palantem, że pozwoliłem zawładnąć całym moim życiem swoim pieprzonym emocjom. Wszystkiego się bałem. Głównie bałem się o dzieci, że je stracę, że będę mniej widywał, bałem się o to młodsze, że nie zrozumie. Bałem się, ze kogoś skrzywdzę. Nie miałem na nic czasu, bo tak mi się wydawało. To wszystko mnie przerastało. I chociaż nigdy nie chciałem skrzywdzić mojego Aniołka, to bardzo to zrobiłem. Bardzo ją skrzywdziłem. Słuchałem wszystkiego co ona mówi, ale nie byłem w stanie na to zareagować.
A jak jest dzisiaj…nadal mieszkam z moim Aniołkiem. Tylko już nie wiem, czy nadal jesteśmy razem. Nagle stał się przełom. Zrozumiałem, że to wszystko było proste. Nawet kurwa bardzo. Wystarczyło od początku być szczerym i uczciwym. Powiedzieć wszystkim włącznie z dziećmi, że tata ma nową znajomą, którą bardzo lubi, później, ze się w niej zakochał, a później, że chce z nią wziąć ślub i też mieć dzieci. No i od razu załatwić sprawę rozwodu. Dzisiaj wiem, że nie ma problemów nie do przejścia. Dzisiaj już mnie nic nie przytłacza. Dzisiaj wiem, czego chcę. Kiedy to do mnie dotarło? Dopiero niedawno. Niestety w tym samym momencie skończyła się Anielska cierpliwość mojego Aniołka. Zrozumiałem, że za chwilę ją stracę. Jaki ja byłem głupi. Kiedy się zorientowałem, zacząłem wszystko naprawiać. W jeden dzień ogarnąłem więcej rzeczy, niż przez cały rok. Naprawiłem przedmiot z tajemniczym zdaniem, który teraz noszę dumnie na ręku. Drugi, taki sam, z tym samym zdaniem dałem jej. Wymieniłem baterie w zegarku, znalazłem koszulkę. A po drodze ogarnąłem kilka innych tematów, o które mnie prosiła. Wszystko w jeden w dzień. A wcześniej nie dało się w rok. Nie spóźniam się już po nią do pracy, ba nawet jestem dużo przed czasem. Kiedy mnie potrzebuje jestem, albo po prostu jestem, bo nie wiem, czy mnie potrzebuje. Ale jestem. Sprzątam, gotuje, dbam o mieszkanie, robię zakupy. Uzupełniam braki w mieszkaniu, bo przecież jesteśmy tu od niedawna. I sprawia mi to przyjemność i radość. Bo robię to dla nas, dla niej, dla mojej ukochanej. Bo nie wymaga to ode mnie jakiegoś poświęcenia. Bo ja to lubię, taki jestem, tylko potrzebowałem się odblokować, poukładać swoją psychikę i emocje związane z dziećmi. Wszyscy mi mówili…stary, przecież dzieci będziesz miał do końca życia, przecież one nie odejdą od Ciebie, a już na pewno odejdą kiedyś z domu i pójdą na swoje. Przede wszystkim mówiła do mnie ona, mój Aniołek. Zrozumiałem to bardzo dobrze. Ułożyłem wszystko. Dzisiaj jestem w stanie przenosić góry. Wziąć rozwód, co już zacząłem robić. Dbać o mojego Aniołka. Być przy nim zawsze, nie tylko wtedy, kiedy mnie potrzebuje. Dzielić z moją ukochaną życie, opiekować się nią. I przede wszystkim założyć z nią rodzinę. Bo nie ma nic piękniejszego niż owoc miłości w postaci dziecka. Tylko, że to wszystko zrozumiałem za późno. Podobno stare przysłowie pszczół mówi: nigdy nie jest na nic za późno, ale jest też inne stare przysłowie pszczół: lepiej być wolnym, niż być z byle kim, albo nie z tym księciem. A które z nich jest lepsze, które mocniejsze? Nie wiem, chociaż chce wierzyć, że to pierwsze. Bo dzisiaj chciałbym cofnąć czas. A jeżeli się nie da, chciałbym mieć możliwość zaczęcia od nowa. Dostania ostatniej szansy.
Dzisiaj wiem, że już tego nie spieprzę. Wiem, co trzeba robić, wiem jak dać jej szczęście. Dzisiaj oddałbym za nią życie, zrobiłbym dla niej wszystko. Ale przede wszystkim dałbym jej życie. Życie pełne miłości, opiekuńczości, troski. Życie pełne przygód, dążenia do marzeń. Dałbym jej wszystko, co potrzebne jest do pełni szczęścia. I najważniejsze. Dałbym jej życie w postaci naszego wspólnego dziecka. Bo wiem, jak to wszystko zrobić, wiem, jak to wszystko osiągnąć. Wiem czego chcę. Chcę być z nią do końca życia. Bo to moja największa miłość.
Ale dzisiaj jej cierpliwość dobiegła końca. Do tego pojawił się ktoś na horyzoncie. Ktoś zainteresowany, ktoś bez bagażu i przede wszystkim ktoś, kto wcześniej nie zwodził, nie obiecywał, żeby później tych obietnic nie dotrzymać. Ja dzisiaj wiem, że mogę jej obiecać wszystko, bo jestem gotów to wszystko dla niej, dla siebie, dla nas zrobić. Już to robię. Czy mogę przegrać z gościem, który pojawił się nagle i po kilku miłych rozmowach wzbudził zainteresowanie? Nie. Dlaczego? Dlatego, że jeżeli z kimś lub czymś przegram, to tylko z samym sobą. Przez to, co zrobiłem wcześniej. Bo dzisiaj Ona nie ma najmniejszego powodu, żeby mi wierzyć, skoro tyle razy nawaliłem. Dzisiaj została mi nadzieja, że być może znajdzie jeszcze jakiś mały powód, żeby pozwolić mi pokazać jej, że można mi wierzyć. Ja to wiem, bo w końcu to wszystko pojąłem. Chociaż nie wiem jak przekonać ją do tego, żeby ten ostatni raz mi uwierzyła. Staram się i walczę. Chce jej pokazywać, jak może być. Nie muszę zmieniać siebie, tylko wyprostować kilka spraw, które właśnie prostuje. Reszta jest prosta, bo ją kocham nad życie i wiem, że zrobię dla niej wszystko. Ja już to zacząłem robić. Już to robię i nie przestanę. Chcę o nią walczyć. Pytanie tylko, czy Ona ma jeszcze w sobie ten powód, który sprawi, że zaczniemy wszystko od nowa. Jednego dnia widzę światełko w tunelu, kolejnego to światełko gaśnie. A może jest inaczej, nie wiem? Ale wiem, że chce być z nią do końca życia i wiem, że jeśli da mi ostatnią szansę, to wypełnię jej życie szczęściem, na które zasługuje i które bardzo chce jej dać.
Kocham Cię Aniołku.